11 sierpnia 2009

.02.

Ocknąłem się. Moja twarz cała zlana potem…
− Która godzina? − czułem potworne zmęczenie
Mój pokój; w każdy jego zakamarek wkradała się ciemność − żaluzje były zasłonięte. Włączyłem lampkę, która stała na moim nocnym stoliku, wyjąłem z szuflady paczkę papierosów − zapaliłem. Wiedziałem jednak, że muszę wreszcie rzucić to cholerstwo! Gdy moje płuca były dostatecznie zaopatrzone w nikotynę, postanowiłem wziąć prysznic. Zsunąłem się ociężale z łóżka. W jego nogach spała moja ukochana Perełka − buldog, o pięknej, lśniącej, czarnej sierści. Uwielbiałem się z nią bawić, przebywać w jej towarzystwie; widzieć radość w oczach tego małego stworzenia.
Zdjąłem z siebie pidżamę, wsunąłem się do kabiny prysznicowej i odkręciłem kurek z zimną wodą − przyjemne, a przy tym tak orzeźwiające…
Spojrzałem na zegarek − była 8.50. Ubrałem się w koszulkę, szorty i udałem się do kuchni. Jej wnętrze: szafki, ława, taborety, wszystko zostało wykonane z drewna; tak kocham ten surowiec. Jakież wyjątkowe rzeczy jest w stanie człowiek stworzyć, gdy ma choć odrobinę wyobraźni i cierpliwości.
Ekspres do kawy; łyk małej czarnej, tosty z dżemem − ot takie skromne śniadanie…

− Słucham? − nie spodziewałem się telefonu o tej porze
− Tu John, czy zastałem może Roberta?
− Słucham?
− Robby to ty, tu John, pamiętasz, chodziliśmy razem do szkoły średniej.
− John… John Gersh?
− Tak! Szmat czasu, co brachu?
− Rzeczywiście, co tam u ciebie?
− W porządku. Słuchaj, może się spotkamy, powspominamy stare czasy, co ty na to?
− Jasne… Może dzisiaj o 15? Znam przyjemną restauracje na Saint − Teurnier?
− W takim razie, do zobaczenia.
− Do zobaczenia.
W tym momencie, uświadomiłem sobie, że nie wiem nawet czy go jeszcze poznam. W każdym bądź razie ów telefon okazał się być dość miła niespodzianką. Popołudnie zapowiadało się interesująco…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz